Prom gdzieś na Bałtyku
Śpisz długo, choć nie do końca spokojnie. Aż ten balon rozpychający się wewnątrz czaszki lekko czuć. Napompowany i z uciekającym z wentyla powietrzem w dół szyi. Dający człowiekowi pewną lekkość i niepewność w zawieszeniu podróży. Unosisz świadomość w przestrzeni kajuty.
Suche oczy, spierzchnięte usta i język - poalkoholowa przypadłość filtrów powietrza zapewne. Nawet w płucach czujesz sucho, rozszerzając oskrzela w takt unoszenia i opadania fal.
Przeciągasz się, organizm wyczekuje kolejnej dawki kortyzolu. Wyczekujesz chłodu, dreszczy, kołatnięcia - a tu nic. Wstajesz więc, obmywasz twarz nie patrząc w lustro i błądzisz ręką w poszukiwaniu kofeiny. Trzymasz pion.
Szybki spacer po pokładzie - a przynajmniej najbliższej części wokoło. Obok trzaskają drzwi rozwarte przez półnagie, zaskoczone dziecko w porannych krzykach. Nie spodziewało się, że po wczorajszym placu biegów i harców może spacerować ktoś obcy.
Wychodzisz na otwartą przestrzeń orzeźwić się bryzą, zaczerpnąć bodźców pobudzenia. Zimno uderza cię w twarz, owija się wokół korpusu i wędruje wzdłuż kręgosłupa. Chwilę drżysz, zanim się przyzwyczaisz. Wstępny szok przemija, wzrok nabiera większej ostrości, a uszu dobiega cię nie szum, a muzyka powidoków dnia wczorajszego.
Dla niektórych bal wciąż trwa. W pełnym wietrze dzielnie tlą się papierosy, a krople deszczu i fal zwilżają buty, bibułki, i skulone ramiona. Zawieszony w czasie ten prom nie podlega prawom gruntu. Uśmiechasz się do uwarunkowanego kontekstu rutyny i niezmienności następstw towarzyskich spotkań dnia następnego.
Stoisz tak i obserwujesz mając na sobie tylko bluzę, kaptura nawet nie nałożysz. Skupiasz się na tych drobnych kropelkach na swej twarzy i czaszce. Na powietrzu omiatającym uszy. Analizujesz bryły i krzywizny mokrego pokładu, na których zakrzywia się wiatr. Krawędzie z czerni, brązu i bieli, odcinające się na pozornie monotonnym tle.
Jednak po chwili, gdy tak się przyglądasz, rzuca ci się w oko niejednorodność zachmurzonego nieba. Po prawej, między obłokami o różnej szarości - od lekkich cieni po węglowe grafity - prześwituje ci jasny błękit wiosenny. Im bardziej w lewo zerkasz, tym więcej żółci i pomarańczy ciepłych obserwujesz - przynajmniej oko grzejące - by w końcu przeszło w brąz, schowane pod morską ulewą w oddali. Krawędzi brak. Płynna swoboda gradientu.
Nie słyszysz morza. Do omiatanych wiatrem uszu dociera tylko miarowy szum silników i śpiewy w formule biesiadnej, akompaniowane kolejnymi moknącymi bibułkami. Masz pretekst, by wrócić do kajuty. Jeszcze bardziej oderwanej od kontekstu gruntu, czy dyktatury rzeczywistości wokół.
Wchodzisz. Siadasz. Piszesz.
Nad stolikiem, przy którym się rozsiadasz, jest lustro. Stolikiem małym i wąskim, więc i odbicie tuż przed tobą wyrasta. W przerwach, z długopisem w dłoni, przyglądasz się - uważniej, niż w trakcie porannej toalety. Dokładniej, niż przy zabawie aparatem.
Widzisz pierwsze zmarszczki pod oczami, tworzące linię odcięcia od dolnych powiek. Powiek oczu zmęczonych - patrząc po białkach - chociaż dziś rozwartych już szeroko. Widzisz niedoskonałości łuszczącej się skóry na czubku nosa, czy w tym zagłębieniu między policzkiem, a powieką. Wiesz gdzie, z prawej strony.
Obserwujesz powierzchnię twarzy, naciągniętą, o płytkowej strukturze. Bruzdy, dołki, i jasne włoski na tle jeszcze świeżych rumieńców. Odrastający zarost i łysinę pokrywającą się kolorem. W zadumę wpadasz.
Ileż to się dzieje na tej skórze!
Struktury geometryczne i linie biegnące w swojej logice. Historia odciśnięta, na którą nie zważasz. Nie dbasz? Nawet się nie przyjrzysz. Nawet tym niesfornym włoskom na twarzy, które odmawiają układania się razem, czy rosnącej kępce na dolnej wardze. Znasz tą całą asymetrię wzrostu i gęstości. A ile widzisz?
A ile znasz całą resztę? Odróżniające się kolorem policzki, które podkreślają wystające kości i poligon pod oczami. Wzburzone fale nad brwiami. Podbródek i dolny owal twarzy. Wypukłości po zewnętrznej stronie oczu, nachodzące na nie podczas uśmiechu. Długie rzęsy nad szerokimi źrenicami.
Uwagą dotykasz oblicza swego, zastanego. W dialog wchodzisz z obliczami minionymi. Nie stwarzasz się dziś wobec pisma. Dziś fizycznie dekomponujesz się strukturalnie. I zerkasz coraz głębiej, coraz dosadniej, ujmując w objęcie coraz to kolejne cząstki bytu lustrzanego.
Wtem, zbieżność. Rozlana twarz się kompresuje. Ściąga uwagę na powstałych wiele bruzd ściśniętych między owymi wystającymi kośćmi, a oczodołem. Opływających od nosa falą, aż po zewnętrzną krawędź owalu. Płyniesz uwagą wzdłuż żłobień. Gdzie jesteś?
Odpływasz myślami, sunąc przez morze. Kolejna fala ściąga cię do kajuty.
Ponownie skupiasz uwagę na oczach. Spostrzegasz szerszy plan istnień.
Flauta. Znikają bruzdy.
Rozwierasz twarz, zerkasz do środka.
Widzisz?